piątek, 6 stycznia 2017

Witajcie:)
Czas, jaki ostatnio przeżywaliśmy – Święta Bożego Narodzenia, Sylwester - skłania do przemyśleń. Człowiek ma zazwyczaj w sobie, większe lub mniejsze, jakieś niezadowolenie, a co za tym idzie, pragnienie zmian (dzięki temu ma możliwość nieustannego rozwoju). Jedni dokładnie szorują podłogi i lampy (im mocniej będziemy pocierać, im bardziej będzie się świecić, tym większa szansa na magicznego dżina, który w nieznany nam, czarodziejski sposób, przemieni nasz los?), inni czynią sobie postanowienia noworoczne (plany krótko, średnio, długoterminowe do zrealizowania...).

Jest to też czas, kiedy najłatwiej możemy odczuć swoje zadowolenie lub dyskomfort, związany z danymi relacjami, a pewne ludzkie tradycje dla tego czasu UŁATWIAJĄ zrewidowanie wartości tych relacji, zarówno z naszej strony, jak i ze strony innych osób.

Kilka osób podzieliło się ze mną swoim zwyczajem robienia postanowień i pochwaliło się aktualnymi. Osobiście nie potrzebuję szczególnego czasu, aby postanawiać i wprowadzać to w czyn - poczucie dyskomfortu w różnych dziedzinach mobilizuje mnie do nieustannego analizowania i wyciągania wniosków oraz tworzenia „planów naprawczych” dla mojego życia, jak przemyślę i określę ścieżkę, którą chcę iść, dokładam starań, aby to zrealizować i dopełniam DZIEŁA... Jestem za to (podobno) ewenementem wśród znajomych, ponieważ dodatkowo lubię określać CZAS – daję sobie przestrzeń na doświadczanie czegoś i ustanawiam określony termin, kiedy ostatecznie chcę wyciągnąć wnioski i wprowadzić konkretne zmiany (dla mnie to jedna z zasad racjonalizacji planu i dobrego zarządzania).

Podzielenie się innych ze mną swoim doświadczeniem wywołało taki skutek, że poczuwszy ich radość z samego tego planowania świąteczno-noworocznego, zapragnęłam jakichś zmian. Widać były potrzebne, bo nie mam tendencji do owczego pędu. Popatrzyłam więc w przeszłość na swoje relacje, swoje przekonania na temat relacji ogólnie i co do konkretnych oraz efekty tychże związków z innymi ludźmi.

Z satysfakcją oglądałam radość uczestnictwa w sukcesach bardziej lub mniej znanych mi osób (zmiany lub podjęcie pracy, rozpoczęcie i zakończenie nauki, rodzinne świętowanie, wspólne  gry, zabawy i wyzwania oraz przedsięwzięcia nie tylko osobiste, ale bardziej społeczne). Zobaczyłam, jak bardzo potrzebuję otaczać się „ludźmi, którym SIĘ CHCE”! Z tym określeniem zetknęłam się chyba pierwszy raz w projekcie SZLACHETNA PACZKA Fundacji Wiosna, ale używają go również osoby prowadzące warsztaty z zakresu samorozwoju oraz działalności społecznej. Ludzie, którym się chce, są jak JA – lub ja jestem jak ONI:D Często w takich gronach wyrażam swoją wdzięczność za to, że SĄ, epatują swoim entuzjazmem wobec życia, pragnieniami i mocą działania („Masz tę moc!” - hasło słynne pośród znajomych, którzy są rodzicami, z bajki, a jakże życiowo potrzebne nawet dorosłym!), którą pragną dzielić z innymi w małych i dużych dziełach osobistej i społecznej codzienności. Dzięki nim czuję się mniej samotna pośród tłumów, z którymi stykam się codziennie, a które skoncentrowane są na celebrowaniu swojej własnej samowystarczalności, wyjątkowości i posiadaniu (zamiast BYCIU). Dzięki nim czuję smak życia...:) Jakiego więc świadomego postanowienia potrzebuję? Spędzać czas z tymi, którzy celebrują życie tętniące życiem, u których matematyka miłości rozkwita, bowiem kochając siebie i innych sprawiają, że kiedy dzielą się radością oraz dobrami, mnożą się one w ich życiu, kiedy coś sobie odejmują, coś jest im dodawane! Jak to zrobię? Ustalimy (jak kiedyś) regularne spotkania z moimi przyjaciółkami i przyjaciółmi, nadal będę utrzymywała stały kontakt telefoniczny lub elektroniczny z osobami, z którymi rzadziej się spotykam, zorganizuję spotkania w moim domu oraz wyjścia do kina, teatru, wyjazdy, nadal będę ochoczo dołączała do indywidualnych i społecznych dzieł tych, którym się chce (jestem okresowo wolontariuszem różnych stowarzyszeń i fundacji), zacznę się uczyć francuskiego (to środek do celu, ale można go też potraktować jako odrębny cel)... Mogę przecież  WSZYSTKO!:D

Zobaczyłam również, że sprzyja temu KOCHANIE SIEBIE - moje życie jest pełniejsze, a ja radośniejsza i mogę zrealizować znacznie więcej swoich planów, dzięki czemu i ja, i otaczający mnie ludzie żyją lepiej, A NAWET niektórzy są szczęśliwsi (są tacy, którym nie po drodze ze mną – ci narzekają). Zapytałam siebie: „Jak to osiągasz?” Kochać siebie – dbać o harmonię ciała i ducha... Potrzebuję się tego wciąż i wciąż uczyć, a potem trenować! Potrzebuję świadomie postrzegać siebie, prawdę (na tu i teraz oraz sięgać coraz dalej!) o własnych możliwościach i ograniczeniach, a następnie zaspokajać te potrzeby oraz pragnienia, których realizacja przynosi mi radość, satysfakcję, poczucie spełnienia i pełni. Jak mogę kochać siebie (czego konkretnie na tu i teraz mi potrzeba)? Problemy z kręgosłupem wymagają regularnego korzystania z basenu (zaprosiłam Mamę do towarzystwa – potrzebuje dokładnie takiej samem strategii dla swoich problemów – z oporami, ale ostatecznie przezwyciężyła własne lęki co do tłumu ludzi na basenie i niechęć do ruszania się z domu z różnych powodów), ćwiczeń (odpowiedni zestaw o poranku dodaje wigoru – wiem, bo już doświadczyłam, tylko nie wiedzieć czemu, zaniechałam) i rehabilitacji (polecono mi kobietę z talentem, a co najważniejsze – z powołaniem, bo wielkie ma serce i życzliwość do człowieka, mawia, że „przecież nie jesteśmy workami ziemniaków”), problemy z trawieniem wymagają określonej diety (już zakupiłam maszynkę do podgrzewania ciepłego posiłku w pracy, potrzebuję jeszcze więcej uwagi dla tego, co wkładam do ust i planowania posiłków) oraz ograniczenia słodyczy (co będzie korzystne również przy mojej skłonności do pasożytów), problemy z serduchem nawołują do ustabilizowania spraw osobistych i... spędzania więcej czasu z tymi, którym się chce:)

Ze smutkiem oglądałam brak pożądanych i miłych owoców wysiłków własnych i cudzych. Już jakiś czas temu oduczyłam się szukać winnych na zewnątrz, bowiem w większości wypadków to ja decyduję o tym, co do mnie przychodzi, co z mojego życia odchodzi – dlatego zapytałam sama siebie, co jest przyczyną we mnie tego, że postrzegam swoje działania jako straty, a nie inwestycje  i jakich w związku z tym potrzebuję postanowień. Mam skłonność do brania odpowiedzialności za innych, dźwigania ich ciężaru ZA NICH. W czasie mego dzieciństwa wykształcono we mnie przekonanie, iż odpowiadam za ukochane osoby – uważam to za cenne i wcale nie chcę tego zmieniać, to pomaga mi patrzeć na innych z miłością, czułością oraz pragnieniem wspierania w nich życia. Jednocześnie nakładano na mnie odpowiedzialność/kary za cudze błędy – jako dorosła osoba, zupełnie obiektywnie potrafię stwierdzić, że było to wobec mnie niesprawiedliwością. Dodatkowo wywołało to u mnie lęk wobec cudzej nieodpowiedzialności, który aktualnie zapewne wciąż jeszcze częściowo bywa składową mojej motywacji do wspierania innych – obok bólu świadomości cudzych trudności i słabości oraz konsekwencji decyzji, w których nie ma miłości, gdzieś tam, głęboko we mnie, czai się świadomość mojej śmierci wraz z nimi... Tak bardzo więc staram się, aby pragnęli żyć, zachęcając ich do zastępowania szkodliwych zwyczajów tymi korzystnymi dla ich zdrowia i kontaktów międzyludzkich, służąc doświadczeniem i talentami, aby odkrywali i rozwijali własne! Postanawiam PAMIĘTAĆ, że każdy z nas jest wolnym człowiekiem i do niego należy wybór, że mogę podzielić się SOBĄ, rozmawiać, zapraszać do różnego rodzaju aktywności, czasami ciągnąć lub popychać, czasami tylko być świadkiem ich zmagań i służyć, jednak potrzebuję i ja, i druga osoba, abym uszanowała jej wolną wolę, bo ponoszenie konsekwencji swoich wyborów pozwala zrozumieć, kim jesteśmy, czego pragniemy, do czego dążymy. Trudne to będzie dla mnie – jednak już tak wiele trudności przezwyciężyłam z sukcesem, dlaczego więc i ten plan miałby nie zostać zrealizowany?!:D

Postanowienia, plany... Ostatnio słyszałam kąśliwe hasło (mniej więcej): „Co zrobić, aby postanowienie noworoczne było realizowane jeszcze w styczniu?” Odnoszę wrażenie, ze ludzie są sfrustrowani faktem, że ich postanowienia/plany nie są zrealizowane. Myślę, że nie jest to złe – frustracja ma swój sens i cel! Ma ona motywować do zrewidowania tego, co ją wywołuje i korygowania naszego świata wewnętrznego lub otaczającej nas rzeczywistości w kierunku takiego stanu, który wywoła satysfakcję. Z powodu tej frustracji oraz braku zmian w życiu na lepsze, ludzie postrzegają swoje plany jako porażki. Czasami osoby z mojego otoczenia mają tendencję do tego, aby w ten sposób postrzegać i oceniać moje procesy, przekonują mnie zaciekle o niesłuszności moich postaw. Ja natomiast PAMIĘTAM, że plan, to tylko plan – to konstrukcja strategii, stworzona w celu osiągnięcia określonego efektu, na podstawie dostępnych na tu i teraz danych, może ona, a nawet powinna ulegać zmianom, jeżeli pojawiają się nowe informacje, które dają podstawę do twierdzenia, iż efekt może nie zostać osiągnięty, należy się jej natomiast niezachwianie trzymać, jeżeli pojawiają się jakieś trudności, ogarnia nas znużenie, zwątpienie i (tak, tak!) lenistwo. Najważniejsze to wiedzieć, JAKI JEST NASZ CEL – bowiem od tego zależy,  jak postrzegamy swoją rzeczywistość, co jest nam przydatne, a co zbędne lub niebezpieczne wobec efektu, jakiego pragniemy.   

Zapraszam Was do planowania – to jeden z pierwszych etapów celebrowania własnego życia:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz